Wiem, że Cię język nie świerzbi i że nie jesteś paplą, można Ci tajemnicę, na której wielce zależy, powierzyć. Chodzi jednak o to, żebyś się nie wygadał przez dystrakcję lub nie porzucił tak gdzie tego listu, by mógł wpaść w nieodpowiednie ręce.
Otóż moje wyjazdy z Warszawy, powroty i znów wyjazdy objaśniają się potrzebą załatwienia rozmaitych publicznych i prywatnych interesów przed dłuższą podróżą, bo aż do Sztokholmu. Tak jest! Przyznano! I to jest ta dobra nowina i osobista, i prywatna. Około siedemdziesięciu tysięcy rubli dziwnie Oblęgorkowi pomoże, a zwycięstwo literatury polskiej w szrankach, w których występuje cały świat, to radość po prostu powszechna i rzecz ze wszystkiego najważniejsza.
Sekretu chcą aż do 10 grudnia z tamtej strony, nie chcąc widocznie narazić się za wcześnie na wrzaski pruskie i zawiadamiania urzędowe Rosji.
Muszę tedy jechać, bo inaczej trzeba by i monetę, i złoty medal odsyłać do ministerium w Petersburgu. Podróż długa i nużąca, na miejscu ceremonie duże, bo i pieniądze, i medal wręcza w Akademii sam król. Będą i przyjęcia.
Nie mówiąc po niemiecku, często będę w kłopocie, dlatego chciałbym zabrać sekretarza poliglotę i myślałem o Dzini. Zdecydowała się, ale bez wielkiej chęci. Boi się przyjęć. Stosunki z dworem są przeciwne jej zasadom i twierdzi, że obowiązek powinien nakazać teraz wszystkim pobyt w Warszawie. Wprawdzie powód jest nie byle jaki do wyjazdu, ale wolałaby jednak zostać.
Kraków, Galicja, zabór austriacki, 28 listopada
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś późnym wieczorem po zapakowaniu się piszę drugi raz. Wyjeżdżamy jutro o 7.50, a w środę, więc kiedy ten list dojdzie, będziemy już w Kopenhadze. – Wyobraź sobie, że tajemnica przestała już być tajemnicą, albowiem jeden z dzienników tutejszych umieścił depeszę ze Sztokholmu z podaniem wiadomości. Pewno nim ten list odbierzesz, będzie już i w krakowskich. W pierwszej chwili nie było mi przyjemnie, ale jak zobaczyłem, że to ze Sztokholmu – to i owszem.
Jutro rozebrzmi wiadomość po całym świecie – i cieszy mnie myśl, że Kraków będzie składał życzenia Markowi – a Marek będzie mówił „ha”!
Wiedeń, 4/5 grudnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dzisiaj trochę się wypoczywało, trochę przygotowywałem różne mówki w przewidywaniu rozmaitych okazji i wreszcie włóczyliśmy się parę godzin po mieście. Byłem jednak zbyt zmęczony 24-godzinną drogą, by zwiedzać ciekawości. To dopiero jutro nastąpi, a dziś miała miejsce ogólnotopograficzna gapiówka. Więc tedy miasto przedstawia się ładnie, ale nie uderza niczym nadzwyczajnym. - Jest dobrze oświetlone, bardzo rojne i pełne magazynów, przed którymi Marek nie odejmowałby lornetki od oczu. Porcelany oglądałem z bliska i myślę, że jednak ludzie wmawiają sobie trochę zachwyty. Są rzeczy niebrzydkie, zwładzcza ryby i ptaki – są bardzo ładne, jako delikatność tonu – szczególniej wzaony i kwietniczki, ale wszystkie bardzo podobne do siebie, trochę monotonne i jakby przygasłe i stopione w szarej i bladej zieloności. - Widziałem także ładne futra, kaftaniki z wyder morskich, ale kupować tego, nie mając miary, niepodobna.
Kopenhaga, 6 grudnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Piszę naprędce, bo w tej chwili telefonował jakiś dziennikarz, że zaraz przyjedzie. Przyjechaliśmy rano – dobrze. Pogoda cudna, kraj pyszny, pełny jezior i Sztokholm bajeczny. Dziś obiad u Jensena o 4-tej; jutro o trzeciej ceremoniał do piątej – bez mów. Potem mowy podczas obiadu. W poniedziałek obiad u króla [szwedzkiego, Oskara II], we wtorek u Jensena, a w środę da Bóg – zmykamy.
Sztokholm, 9 grudnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maroa z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś tedy wielki dzień. Teraz jest dziesiąta. Był już u mnie de Wirsen. Flotę otrzymam w czeku na Wiedeń! (W tej chwili przerwał mi na godzinę korespondent „of the associated press of America” - [zrzeszonej prasy amerykańskiej] – żeby go licho wzięło!). Zaraz schodzę na śniadanie, a potem trzeba się ubierać. Dekoracje pokryją starożytność fraka! Pogoda jest wciąż cudna – ciepło ogromnie, jasno i to dodaje mi humoru. Jutro obiad u króla o siódmej.
Sztokholm, 10 grudnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
O trzeciej zaczęła się ceremonia. Wręczenie nagrody literackiej odbywa się na końcu jako couronnement widowiska zapewne dlatego, by się ludzie nie rozchodzili przed czasem. Było to tedy w Akademii. Sala nie większa od krakowskiej, ale nabita, przed gmachem dużo ludzi. [...] - Wchodzi rodzina królewska: król, książę Karol i Gustaw Adolf, wnuk królewski, syn nieobecnego następcy tronu, a więc przyszły władca. - Sam staruszek wysoki, majestatyczny, trochę smutny z powodu Norwegii; książę Karol wysoki, z twarzą inteligentną, Gustaw Adolf młody, nieżmiały, z fizjonomią pierwszą lepszą, pani za to przystojna i ładnie ubrana. - Zasiadają fotele w pierwszym rzędzie – muzyka gra, ludzie się gapią.
Potem pierwsza konferencja na cześć laureata nieobecnego (fizyka z Bawarii) po szwedzku. - Długo, nudno. Nagrodę odbiera ambasador pruski. Potem muzyka i znów konferencja: nagroda, zdaje się, za chemię, bo słyszę ciągle wyraz „indygo”, odbiera ją znów ambasador. Następnie trzecia konferencja medyczna, po czym występuje obecny Koch. Na koniec mówi Wirsen, mówi długo po szwedzku – po czym kończy po francusku naturalnie niesłychanymi pochwałami dla Trylogii, Bez dogm[atu], Rodz[iny] Połanieckich, Quo vadis i Krzyżaków. Patrzę ukosem, jak to przełknie pruski ambasador, który siedzi koło mnie – i wpadam w dobry humor przy opisie Grunwaldu. Prusak zresztą ani drgnął. Potem wszyscy wstają, król również: bierze pudełko z medalem, patent, a ja idę jednocześnie przed jego fotel. Wręcza mi to wszystko, po czym ściska moją prawicę tak długo i tak serdecznie, że niewątpliwie dłużej i serdeczniej niż poprzednio ambasadora i Kocha, po czym nakrywa moją rękę swoją drugą – i ma tak poczciwy wyraz twarzy, że miło patrzeć. Rozlegają się brawa, muzyka gra hymn szwedzki. Kłaniam się królowi – po czym, mijając, zatrzymuję się i kłaniam powtórnie przed Karolową Gustawową, czego nie zrobił Koch. Było to zauważone i dobrze przyjęte.
Koniec! Wszyscy się rozchodzą i idziemu na obiad do Grand Hotelu, gdzie jest wielka sala recepcyjna.
Sztokholm, 10 grudnia wieczór. Po wszystkim
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maroa z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Śmierć Stefana Żeromskiego. Poznanie się na Helu; rozmowy o bolszewizmie i konieczności idei wielkiej (echa w „Przedwiośniu”). Prostota, niedostatek – mieszkanie na ul. Wspólnej w zapadłej oficynie, później na Zamku.
Ciężko odczuł to, że ominęła go nagroda Nobla (dostał Reymont); nagroda państwowa i przyjęcie u Żeromskiego (Zenon Przesmycki i Lorentowicz). Przykrości z powodu „Przedwiośnia”, tragiczne nieporozumienie. Choroba długa w Konstancinie, obawa śmierci, ciągła obecność lekarza; cieszył się zapewnieniami, że wygląda lepiej… W gorączce rozmawiał ze mną. Rekonwalescencja. Odstawiłem go autem do Warszawy.
Warszawa, 20 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
W „Życiu Warszawy” jest komunikat Tassa, że Pasternak został usunięty ze Związku Pisarzy Radzieckich. Co za bezmiar odrażających nonsensów! Książka „Doktor Żywago” ukazała się chyba blisko dwa lata temu i nie była przeszmuglowana za granicę, lecz po prostu po XX Zjeździe Pasternak zawarł umowę i w Rosji, i na zagranicę. Zanim zdążyło to wyjść, zmienił się kurs polityki i rzecz w Rosji się nie ukazała.
Dotąd nic jednak Pasternakowi z powodu zagranicznego wydania nie zrobiono. O Nagrodę Nobla żaden pisarz sam się nie stara, starają się o niego inni, co więc zawinił tu nieszczęsny Pasternak, żeby go za Nagrodę Nobla wyrzucać ze Związku Pisarzy. Gdy wiadomo, że Rosja starała się o nagrodę dla Szołochowa. W Nagrodzie Nobla nie pieniądze są najważniejsze, ale że od razu autor jest tłumaczony na wszystkie języki. Jakaś głupota towarzyszy zawsze potędze. Zamykać drogę do światowego czytelnika swemu wielkiemu poecie dla jednej książki, która w żaden sposób nie może zaszkodzić kolosowi radzieckiemu więcej niż on sam sobie szkodzi wszystkim, choćby tym właśnie krytycznym ustosunkowaniem się do Pasternakowskiej Nagrody Nobla. I to gdy w parę dni potem trzej uczeni radzieccy otrzymują chemiczno-fizyczną Nagrodę Nobla. Dwie tegoroczne Nagrody Nobla przypadają czterem rosyjskim laureatom, a potężne państwo robi o jedną z nich awanturę jak stara, ordynarna zhisteryzowana kucharka.
Warszawa, 28 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Stefan Wyszyński przez wiele lat był w naszym kraju moralnym symbolem wszystkich prześladowanych za swoje przekonania. Od wielu zaś lat jest symbolem walki o wolność i godność człowieka, jego praw ludzkich i obywatelskich. Jego bezkompromisowa postawa ideowa, kultura i takt zjednały Mu szacunek nawet u komunistów, a Jego wielki autorytet moralny jest wartością powszechnie uznawaną. Jako Polacy jesteśmy żywo zainteresowani w tym, aby taka postawa, jaką reprezentuje Kardynał Stefan Wyszyński mogła współcześnie być uznaną za przykład i sprawdzian chrześcijańskich i humanistycznych motywów kultury europejskiej, której zgłoszony Kandydat jest wybitnym przedstawicielem. Przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla Stefanowi Wyszyńskiemu byłoby w pełni uzasadnione nie tylko ze względu na Jego walory osobiste i niewątpliwe zasługi dla życia wewnętrznego Polski i stosunków międzynarodowych, ale także z uwagi na korzyści, jakie fakt taki przyniósłby tym scalającym Europę ideałom i dążeniom, których wyrazem stał się Akt Końcowy Konferencji w Helsinkach — w Polsce trafnie nazwany: Wielką Kartą Pokoju.
Warszawa, 5 maja
Laureatem tegorocznej Nagrody Nobla został Czesław Miłosz! Trzeci po Sienkiewiczu i Reymoncie Polak!
[...]
Przewodniczący Rady Państwa PRL i Minister Kultury przesłali Miłoszowi depesze gratulacyjne! Świat się kończy! Miłoszowi, który napisał Zdobycie władzy, rzecz o powstaniu warszawskim i potwornym terrorze komunistów! Cóż za zwycięstwo poety! Jednak ta nasza Polska, tak ciężko doświadczona przez los, jest także przez Boga wciąż wyróżniana: Papież, laureat Nobla, „natchnienie świata”, walczący robotnicy... Czyżby Bóg odwracał od nas nieszczęścia naprawdę?...
Warszawa, 10 października
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
5 grudnia 1980 do Sztokholmu przybył Czesław Miłosz. Tego samego popołudnia ukazał się „Der Spiegel” ze zdjęciem ogromnego sowieckiego czołgu z czerwoną gwiazdą, rozjeżdżającego Polskę. W ten sposób „Der Spiegel” antycypował wydarzenia, które, jak sądzono, będą miały miejsce najbliższej nocy.
Czesław Miłosz wśród kamer, mikrofonów i reflektorów został zasypany pytaniami o aktualną sytuację Polski. Uchylał się od odpowiedzi, powtarzając, że nie jest komentatorem politycznym, tylko poetą, który przybył do Sztokholmu po odbiór literackiej Nagrody Nobla. Później, podczas uroczystości noblowskich, wyraził swoje polityczne stanowisko, nosząc znaczek „Solidarności” w klapie marynarki.
Na uroczystość wręczenia Nagrody Nobla przyjechało kilka ważnych osób z kraju, między innymi Mirosław Chojecki, Grzegorz Boguta, Stefan Kisielewski. Zaprosił ich Miłosz, ale zapomniał uprzedzić o tym organizatorów, którzy nie zarezerwowali miejsc w hotelach. W tej sytuacji część gości Miłosza zamieszkała u nas, a część jak Jerzy Giedroyc, pani Zofia Herzowa i Stefan Kisielewski w Grand Hotelu. Miłosz nie pomyślał też, żeby ich zaprosić na główne przyjęcie z królem po ceremonii wręczenia nagród. W związku z tym bardzo zacne towarzystwo: Jerzy Giedroyć, Zofia Herz, Kisielewski i my przyjęliśmy zaproszenie wydawcy Miłosza w Sztokholmie, Adama Bromberga, na kolację do eleganckiej restauracji, w tym samym czasie, kiedy odbywało się przyjęcie w ratuszu sztokholmskim.
5 grudnia
Katarzyna Puchalska, Droga przez Bałtyk, Relacja Jakuba Święcickiego nagrana przez Katarzynę Puchalską w kwietniu 2005, „Karta” nr 47/2005.
Przyjmuję to najwyższe odznaczanie, pamiętając o wszystkich mężczyznach i kobietach, dla których jestem nie tyle jednostką, ile głosem i kimś, kto należy do nich. Oni to powinni być tutaj przywołani, a pochodzą nie z jednego tylko kraju. W pierwszym rzędzie myślę o tych, którzy przywiązani są do polskiego języka i literatury, gdziekolwiek mieszkają, w Polsce czy za granicą; myślę również o mojej części Europy, o krajach położonych między Niemcami i Rosją, w których jutro wolności i godności wierzę; a szczególnie moje myśli zwracają się ku krajowi, gdzie się urodziłem, Litwie. Co więcej, ponieważ od dawna żyję na wygnaniu, mogę być słusznie uznany za swego przez tych wszystkich, którzy musieli opuścić swoje wioski i prowincje, czy to z powodu nędzy czy prześladowań, i adaptować się do nowych sposobów życia; jest nas na całym świecie miliony, bo jest to wiek wygnania.
[...]
Jestem częścią polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal nieprzetłumaczalna. Porównując ją z innymi literaturami, mogłem ocenić jej niezrównaną dziwaczność. Jest to rodzaj tajnego bractwa, mającego własne obrzędy obcowania z umarłymi, gdzie płacz i śmiech, patos i ironia współistnieją na równych prawach. Przejęta historią, zawsze aluzyjna, w tym stuleciu tak jak dawniej towarzyszyła ludowi w jego ciężkich przejściach. Linie polskiego wiersza krążyły w podziemiu, były pisane w barakach koncentracyjnych obozów i żołnierskich namiotach, w Azji, Afryce i w Europie.
Reprezentować tutaj taką literaturę – znaczy czuć się pokornym wobec świadectw miłości i poświęcenia zostawionych przez tych, którzy już nie żyją. Pozostaje mi nadzieja, że zaszczyt, jakim mnie łaskawie obdarzyła Szwedzka Akademia, pośrednio wynagradza tych, którzy prowadzili moją rękę i których niewidzialna obecność podtrzymywała mnie w trudnych chwilach.
Sztokholm, 8 grudnia
Czesław Miłosz, Mowy miane w Stockholmie przy wręczaniu Nagrody Nobla, „Kultura” Paryż, nr 1–2/1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Istna euforia. Na ulicy widać uśmiechniętych ludzi. W sklepach znowu dzisiaj rozmawiamy ze sobą, co ostatnio rzadko występuje, bo jeden drugiego się boi; podejrzliwie się na siebie patrzymy. Teraz w kolejce czy na targu ludzie uśmiechają się, często mrugając do siebie porozumiewawczo. Ot, co robi jedna dobra nowina!
Boże Drogi! Jakże nam tej szczypty radości i uśmiechu potrzeba! Zapomnieliśmy o nich... Zgasło nad nami słońce ponurego 13 grudnia... A dziś — nagle — pokazał się jakiś promyczek.
Warszawa, 5 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Nigdy jeszcze Nagroda Nobla lub inna nie zmieniła biegu wydarzeń w żadnym kraju. I ta nagroda w niczym nie zmieni biegu wydarzeń w Polsce. Rząd polski niezachwianie kontynuuje swoją linię programową wyznaczoną przez Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jest to linia socjalistycznej odnowy, program porozumienia i walki. Żadne ingerencje zewnętrzne nie zmienią jej ani o milimetr. [...]
Uważacie, panie i panowie, że zdarzenie, o które pytacie, jest dla nas wydarzeniem wielkiej wagi. Niestety, polskie społeczeństwo ma o wiele większe problemy i większe zmartwienia niż kolejna reaganowska złośliwość, tym razem firmowana w Oslo. Wystarczy rozejrzeć się po Polsce, by to dostrzec. W Polsce nagroda wywołała zróżnicowane uczucia. Dominującym jest zażenowanie.
Warszawa, 11 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Litwa, Łotwa i Estonia to kraje, które w osamotnieniu kroczą drogą ku niepodległości. Przy biernej postawie świata, w sposób niezwykle odważny ukazują swe przywiązanie do idei wolności i samostanowienia narodów – idei wpisanych w konstytucje wszystkich demokratycznych państw. Dzieje się tak pomimo licznych prób tworzenia konfliktów poprzez militarną, polityczną i ekonomiczną presję.
Pragnę złożyć wniosek o przyznanie narodom Litwy, Łotwy i Estonii pokojowej Nagrody Nobla w roku 1990.
To zaszczytne wyróżnienie krajów bałtyckich byłoby wyrazem należnego im uznania przez społeczność świata. Przełamałoby zmowę milczenia wokół problemu niepodległości republik bałtyckich. Nagroda dla Bałtów stworzyłaby nadzieje na to, że rządy państw zachodnich będą skłonne do wypracowania etycznego stylu politycznego działania wobec państw mniejszych, politycznie i ekonomicznie słabszych.
„Gazeta Wyborcza” nr 293, z 2 czerwca 1990.
Czując się zobowiązanym tym wielkim wyróżnieniem zwracam się do Was, Drodzy Koledzy, o zabranie głosu w sprawie Czeczenii. Czynię to w dniu dla nas, Polaków, szczególnym – w 52. rocznicę Powstania Warszawskiego. Wtedy bowiem na oczach świata przy jego grzesznym zaniechaniu zniknęła z powierzchni ziemi stolica mojej Ojczyzny. W tym dniu i w tych okolicznościach dalej milczeć nie mogę.
Losy Polski i losy Czeczenii są ze sobą głęboko i dramatycznie związane. Kiedy przed półtora wiekiem padła namiastka polskiej państwowości - Królestwo Polskie - pozostałych przy życiu polskich żołnierzy siłą wcielano do rosyjskiego wojska i posyłano na Kaukaz do walki z imamem Szamilem, gdzie masowo przechodzili na stronę Czeczeńców. Kiedy zaś przed półwieczem wprowadzono w Polsce nowe porządki, to wagony pełne polskich zesłańców mijały się z tymi, które deportowały czeczeńskie rodziny. Kiedy zaś przed dekadą moja Ojczyzna odzyskiwała niezależność, to wiedziała, że robi to i dla innych tak zwanych Krajów Obozu. Zarówno w 1831 roku, jak i w 1944 w wielojęzycznej prasie można było przeczytać nagłówki: „Spokój panuje w Warszawie”, tak i dzisiaj czytamy: „Spokój panuje w Groznym”. My znamy cenę tego pokoju. Płaciliśmy ją wielokrotnie.
Są sprawy, które powinny pozostać wewnętrznymi sprawami państwa. Do takich należy utrzymanie wewnętrznego porządku i spokoju. Tak jest i powinno pozostać. Ale są momenty, gdy sprawa wewnętrzna przestaje być wewnętrzną – staje się ogólnoludzką. Takim momentem jest wojna przeciw narodowi czy przeciw mniejszości. Jest użycie rakiet, artylerii i lotnictwa. Jest posunięcie się do zbrodni ludobójstwa.
Dla rządów, które prowadzą taką politykę, nie powinno być miejsca pośród cywilizowanej rodziny narodów.
ok. 19 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 192, z 19 sierpnia 1996.
Wszyscy powinniśmy się cieszyć. Z następującego powodu: Guenter Grass to pisarz zaangażowany, który pisze o historii XX w. Szczególnie ostatniej wojny. Im bardziej przesuwamy się na Zachód, tym bardziej wydarzenia jakoś się zamazują, tracą ostrość. Ale Grass, gdańszczanin przecież, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. I całe jego pisarstwo jest właściwie związane z krzykiem protestu przeciwko temu, co się stało, wysiłkiem zachowania pamięci o historii. To pisarz bardzo nam bliski – w sensie rozumienia tych strasznych wydarzeń. Poza tym jest to gdańszczanin, więc mamy „triumf Kaszubów”. Ciekawe, że Gdańsk ma w sobie jakiegoś ducha. Ten duch jest w pismach Grassa, ale także u polskich pisarzy mieszkających w Gdańsku – np. Stefana Chwina, Pawła Huelle. Niemiecki Gdańsk pojawia się również w polskiej literaturze. Bardzo ważne jest budowanie pomostu między przeszłością a teraźniejszością takich miast, jak Gdańsk czy Wrocław.
[...]
Grass jest na pewno pisarzem pozbawionym nacjonalistycznych zboczeń czy też schorzeń. Na pewno jego walka jako pisarza polega na mówieniu prawdy swojemu krajowi.
[...]
Nagroda jest triumfem Grassa i przykrością dla jego wrogów! Gdy dowiedziałem się o niej, pierwszą moją myślą było, że to triumf literatury zaangażowanej. Okazuje się, że można ją pisać. Więc literatura zaangażowana nie skończyła się wraz z literaturą zaangażowaną na rzecz socrealizmu.
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Na Literacką Nagrodę Nobla dla Guentera Grassa liczyłem już od kilkunastu lat. Każdej kolejnej jesieni przeżywałem dotkliwe rozczarowanie, tym bardziej cieszę się więc z tegorocznego werdyktu Akademii Szwedzkiej. Guenter Grass jak nikt inny z pisarzy współczesnych wytrwale buntuje się przeciwko naszemu światu, przedstawia go z dużym krytycyzmem i wolą zmiany, nadania mu lepszego kształtu. Sprzeciwia się przede wszystkim zniewoleniu i niesprawiedliwości, staje po stronie słabych i pokrzywdzonych. Autor „Blaszanego bębenka” łączy wyrazisty realizm z sugestywnością poetyckiej wizji. Jest wirtuozem języka. Każdą historię stara się opowiedzieć inaczej, kreuje innego bohatera, wynajduje inny pomysł fabularny.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Guenter Grass przejdzie – już przeszedł – do historii literatury jako autor genialnego „Blaszanego bębenka”, książki porażającej trafnością diagnozy opisanych w niej procesów historycznych, zaskakującej niezwykłością rozwiązań literackich, fascynująco wirtuozerskiej językowo, a zarazem odwołującej się do najlepszych tradycji literatury niemieckiej. Wszystkie jego późniejsze dokonania mierzono miarą tego arcydzieła, stąd niekiedy nadmierny moim zdaniem krytycyzm oceniających „Psie lata”, „Spotkanie w Telgte”, „Turbota” czy „Szczurzycę”. Jednak nawet te obiektywnie słabsze książki zawsze wzbudzały wielkie emocje i podobnie jak ich autor żywo uczestniczyły w międzynarodowym dyskursie o najważniejszych sprawach naszych czasów. Niewielu pisarzy może się poszczycić takim rezonansem swojej twórczości. Osobiście bardzo się cieszę z tego wyboru.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Z twórczością Grassa zetknąłem się w warunkach konspiracyjnych, kiedy do moich rąk dotarło podziemne wydanie „Blaszanego bębenka”. Czytałem tę książkę z wielkim podziwem. Grass wydał mi się jednym z nielicznych twórców, którzy pozostają pisarzami politycznymi, a równocześnie potrafią wyjść ponad politykę w sferę problematyki egzystencjalnej. Ten nurt w jego twórczości jest cenniejszy niż rzeczy, do których ostatnio dochodzi. Jego ostatnie książki, na przykład „Rozległe pole”, są za bardzo uwikłane w wewnątrzniemiecką szarpaninę. Bardziej cenię jego wcześniejszą twórczość, przede wszystkim „Blaszany bębenek” i „Psie lata”. Jako tradycja literacka jest mi to obce, twórczość Grassa ma charakter oświeceniowej ironii, podczas gdy ja jestem raczej po stronie romantyzmu niemieckiego. Uważam jednak, że to wielka literatura.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Udało się! A już myślałem, że istnieje jakiś spisek przeciwko Grassowi. Znane są przecież jego lewicowe, radykalne poglądy i kontrowersyjna postawa polityczna. Grass nie jest pisarzem wygodnym, zawsze mówił rzeczy, które inni bali się wypowiedzieć. Był chyba jedynym intelektualistą niemieckim, który ostrzegał przed szybkim zjednoczeniem Niemiec i wołał o chwilę zastanowienia. To nie tylko wybitny pisarz, ale także postać polityczna wykraczająca poza literaturę.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Ogromnie ucieszyłem się, słysząc o tym, że Nobel trafił do rąk Grassa. To wspaniały pisarz, uprawiający tzw. literaturę małych ojczyzn, bardzo mi bliską. Chyba trudno o bardziej trafny wybór. Grass w pełni zasłużył na tę nagrodę. I nie wymaga to chyba szerszego komentowania.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Twórczość Grassa jest ważna, bo dotyka problemu interpretacji faszyzmu, tego, co stało się z Niemcami i światem w XX w. Krytycy zgodnie podkreślają, że jest to antymannowska interpretacja. Wedle Tomasza Manna faszyzm był rodzajem zauroczenia, uwiedzenia. Grass przedstawił ten problem od strony zwykłych ludzi, pokazał, w jaki sposób niemieckie społeczeństwo doszło do tej zwyrodniałej formy i jego interpretacja jest nadal aktualna. Po drugie, Grass, niezależnie od swoich rozmaitych zakrętów ideologicznych, z którymi nie zawsze bym się zgadzał, jest jednym z wielkich odnowicieli powieści XX-wiecznej. Przez wiele lat dawał dowody, że wbrew opiniom o schyłku powieści jest to gatunek żywotny, że pisarze i czytelnicy wierzą w powieść. Dla mnie jako gdańszczanina Grass jest również ważny jako nauczyciel Gdańska. Był dla mnie przewodnikiem po tym mieście, które z rozmaitych powodów było dla nas zamknięte i niedostępne. Czytaliśmy „Blaszany bębenek” w podziemnym wydaniu Nowej i to był dla nas w Gdańsku człowiek ważny. Grass odegrał także ważną rolę jako rzecznik polsko-niemieckiego porozumienia, które budował od lat swoimi twardymi wypowiedziami, zarówno w stosunku do władz PRL, jak i środowisk rewizjonistycznych. W tej materii wiele mu zawdzięczamy.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Guenter Grass jest laureatem w pełni zasługującym na tę nagrodę. Otrzymuje ją tym razem pisarz znany, którego dzieło odznacza się wysoką jakością literacką, pisarz, który tę nagrodę właściwie dawno już powinien był dostać. Trylogia gdańska" jest wybitnym dziełem, które literacko przetrwa. Zwłaszcza „Blaszany bębenek”, ale i „Kot i mysz”, i „Psie lata” również. Uważam także jego ostatnią książkę „Moje stulecie” za bardzo udaną i ważną. Poza tym Grass jest pisarzem, który niejednokrotnie dowiódł charakteru politycznego, zawsze miał własne zdanie. Jego głos jest ważny nie tylko dla Niemiec ale i dla świata.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Grass nie należy do ludzi pokornych, którzy dadzą się zepchnąć w cień. Choć okazał się tytanem pracy, choć jest niezrównanym gawędziarzem, operującym ogromną skalą środków formalnych, choć działa jak najczulszy sejsmograf zdarzeń, od dawna nie był przez krytykę chwalony. Przepowiadano, że sukcesu „Blaszanego bębenka” raczej nie powtórzy. Tym większa nasza i jego przyjemność z Nagrody Nobla.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Nagroda dla Grassa, jeśli jest zaskoczeniem, to tylko dlatego, iż tak późna – winien ją otrzymać jeszcze w latach 80. Grass jest pisarzem niezwykle wielostronnym – interesującym poetą, autorem m.in. znakomitego wiersza „Polska Chorągiew” , głębokim eseistą oraz, a może przede wszystkim, prozaikiem umiejącym połączyć w swej twórczości nar- racyjną wynalazczość z tym, co kiedyś nazywało się społecznym zaangażowaniem literatury. W całej twórczości i kontrowersyjnej publicystyce, dąży do przewartościowania spojrzenia na niemiecką i europejską tradycję, do rozpoznania źródeł totalitarnych i nacjonalistycznych uwikłań. Respekt dla politycznych realiów, jak choćby dla konsekwencji II wojny światowej, w paradoksalny sposób łączy z myśleniem utopijnym, ze snem o Trzeciej Drodze. Zarówno w swej gdańskiej trylogii, jak i w świetnej przypowieści „Spotkanie w Telgte” dokonuje reinterpretacji niemieckiej historii, kontynuując tę linię, którą przed nim reprezentował m.in. Tomasz Mann. Ironia, jaką nasycony jest nurt epickiej opowieści jego prozy, buduje dystans wobec kreowanego w niej świata, który jednocześnie silnie zakorzeniony jest w realiach współczesności. Wirtuozeria Grassowskiej sztuki opowiadania połączona z wagą podnoszonej przezeń problematyki sprawia, że jest to jeden z tych autorów, którzy ocalają sens literatury nie zredukowanej do jedynie stylistycznych popisów, takiej, która wierzy w swoją powinność wykraczającą poza nią samą.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.